Klient w samochodzie jest bardziej awanturujący się (R.A. Lafferty, „Królowa międzymiastowa” ze zbioru „Najlepsze opowiadania”)

lafferty

Nie lubię samochodów („Greg Hates Car Culture” by Venetian Snares playing in the background, a zaraz potem w playliście są Radiogłowi z „Killer Cars”). Szczerze mówiąc, nie lubiłem ich już na długo przed tym, jak zainteresowałem się zmianami klimatu. Pewnie dlatego, że nigdy nie nauczyłem się ich dobrze prowadzić (mimo posiadania prawa jazdy). A sama idea podróży, podczas której muszę przez cały czas utrzymywać uwagę na najwyższym poziomie żeby przypadkiem kogoś nie zabić (zamiast np. spokojnie poczytać sobie książkę w autobusie), wydaje mi się absurdalna. Więc, kiedy tylko przeczytałem recenzję (względnie) świeżo wydanego zbioru „najlepszych opowiadań” Lafferty’ego, wziąłem się za czytanie przy najbliższej możliwej okazji. A to dlatego, że recenzja wspominała o tekście „Królowa międzymiastowa”, mającym przedstawiać alternatywną historię Stanów Zjednoczonych, które w kluczowym momencie postawiły na rozwój kolei zamiast transportu samochodowego.

Opowiadania Lafferty’ego (przynajmniej te zebrane w zbiorze) są krótkie i treściwe. Autor wydaje się mistrzem kompresji literatury, pozbywania się nieistotnych fragmentów, aby wyizolować to, co najważniejsze. Efektem nie jest jednak ciężka, gęsta proza jak np. Dukaja (no dobra, Dukaj akurat nie jest mistrzem skracania tekstów, ale chodzi o ilość pomysłów na centymetr kwadratowy strony). Lafferty dokonuje owej kompresji z taką lekkością, że – w połączeniu z jego specyficznym humorem – rezultatem jest nonszalancka, przewrotna, pozornie chaotyczna twórczość utrzymana w absurdalnym klimacie, czasem wkraczająca na terytorium satyry (co nie znaczy, że autor „Królowej międzymiastowej” nie potrafi napisać utworu prawdziwie smutnego – patrz „Podróż w blaszanej puszce”). Zdecydowanie nie jest to hard SF, a ktoś w którymś wstępie (bo każde z „Najlepszych opowiadań” poprzedzone jest wstępem jakiegoś Gaimana czy innego Ellisona) ktoś nazwał je „fantastyką antynaukową”. Nie ma więc co oczekiwać, że dostaniemy realistyczną historię alternatywną.

Tym niemniej, „Królowa międzymiastowa” pozwala zakwestionować oczywistość, jaką wydają się samochody, i ich miejsce w kulturze [1] (i dziś, i 50 lat temu, kiedy opowiadanie było pisane). W momencie, w którym rodził się przemysł motoryzacyjny, jego sukces (przynajmniej w wizji Lafferty’ego) nie był taki pewny. Zapytuję się ciebie, chłopcze, ile krów przewieziesz automobilem? Albo nawet tą tak zwaną lorą ciężarową? – mówi pewien farmer. „Odkręcenie” podjętej wtedy decyzji jest dziś trudne, bo środki transportu i infrastruktura tworzą pętlę sprzężenia zwrotnego. Miasta projektowane są pod samochody, samochody są kupowane, bo inaczej nie da się korzystać z miast (ani do nich dojechać). Dlatego też w alternatywnej wizji Lafferty’ego infrastruktura wygląda zupełnie inaczej – miast w zasadzie nie ma, poza „miastami turystycznymi” z historyczną starówką – zamiast tego mamy bardziej równomiernie zagęszczone „quasiurbia”. Świat wygląda jak postwzrostowa utopia, oparta na lokalności… ale utopią nie jest. To by było za mało przewrotne.

Samochody mają pewną dziwną właściwość: w momencie, kiedy człowiek (nawet taki na codzień spokojny i uprzejmy) coś przestawia się w jego umyśle, i przy pierwszej okazji zaczyna się wściekać i wyzywać innych kierowców. Podobna agresja zdaje się nie występować u pieszych ani pasażerów tramwajów. Podejrzewam, że wyjaśnienie jest całkiem proste – raz, że nie ma opcji, żeby te tysiące czy miliony ludzi siedząc w samochodach utrzymywały przez cały czas najwyższy poziom uwagi i nie popełniały błędów, dwa, możliwe błędy są bardziej konfliktogenne, i trzy, kierowcy nie słyszą się nawzajem, więc czują się bezpieczniej rzucając wyzwiska (nie jest to zresztą zjawisko występujące wyłącznie wśród kierowców – istnieje też wszak „bike rage”). Lafferty zauważa ten efekt, i choć tłumaczy go inaczej, to ten fragment był miodem na moje uszy:

Wyobraź sobie człowieka na koniu (ja większość życia spędziłem na koniu). W zasadzie to dobry człowiek, ale kiedy wsiada na konia, coś się w nim zmienia. Jako jeździec robi się arogancki, choćby był nie wiem jak skromny jako pieszy. Widzę to po sobie, widzę po innych. Koń był niezbędny w swoim czasie, a ten czas się teraz kończy. Człowiek na koniu zawsze był bardzo niebezpieczny. Ale wierz mi: człowiek w automobilu jest tysiąc razy groźniejszy. Najłagodniejsza osoba na świecie nabiera niewiarygodnej arogancji przy prowadzeniu automobilu, a to się jeszcze pogorszy, jeśli pozwolimy automobilom się rozwinąć i nabrać większej mocy. Jedno ci powiem: jeśli jazda automobilami się upowszechni, egoizm ludzkości sięgnie absolutnych szczytów. Ludzkość zbrutalizuje się jak nigdy wcześniej.

Był miodem na moje uszy, przez tą krótką chwilę, zanim dowiedziałem się, jakie konsekwencje Lafferty wyprowadził z tej wypowiedzi. Ale nie spoileruję.

Ale gdyby tak zatrzymać się w połowie drogi, wziąć z wizji Lafferty’ego tylko to, co dobre? I komu by to przeszkadzało?

P.S. A tak poza tym to polecam również pozostałe opowiadania. Macie tu „Nudną, wtorkową noc” na zachętę.

[1] Bo, przyznajmy, spośród wszystkich użytecznych urządzeń z jakiegoś powodu samochód ma w kulturze miejsce szczególne, porównywalne chyba tylko z komputerem/smartfonem. Czy są tu fanatycy zmywarek, lodówek, odkurzaczy i innych zwykłych maszyn i urządzeń codziennego użytku ułatwiających życie którzy z faktu użytkowania takowych czerpią poczucie tożsamości czy to tylko z samochodami tak jest? – pytał ostatnio jakiś random na Twitterze.