Niewypał megabitowy (czyli o festiwalu „Bomba Megabitowa”)

Część 1 – tak ogólnie nieszczególnie

Festiwal, z nazwą zaczerpniętą z książki Lema i organizowany przez „Instytut Polska Przyszłości im. Stanisława Lema” (na fejsbuczku po prostu „Instytut Lema”), w tym roku ma skupić się na klimacie. Podtytuł „Festiwal przyszłości”. Do współpracy organizatorzy zapraszają m.in. aktywistów ekologicznych, a jednym z miejsc w którym się odbywa jest „Dom Utopii”. Zapowiada się wielki dzień dla polskiego climate fiction i solarpunka, prawda?

Niekoniecznie.

Disclaimer: Poniższy wpis (rozbity na trzy części, pozostałe dwie wkrótce) będzie opierał się na pierwszym dniu kongresowej części wydarzenia (bo tylko w nim uczestniczyłem uczestniczyłem) oraz tym, co można wyczytać na stronie festiwalu i mediach społecznościowych, ale myślę że to wystarczy żeby pewne wnioski wyciągnąć.

Dziwny to festiwal. Niby Lem, niby przyszłość, niby fantastyka, ale kiedy tylko pojawiła się lista gości, Michał Stonawski i Marcin Zwierzchowski rozkręcili inbę: nie było tam ani jednego pisarza fantastyki. Dopiero później pojawił się Rafał Kosik, co zwiększyło populację fantastów do 1. Ale to tyle. A przecież autorów wpisujących się w profil festiwalu, przynajmniej taki jakiego można się spodziewać z nazwy (fantastyka + klimat i ekologia) trochę mamy. Cezary Zbierzchowski? Michał Protasiuk? Aleksandra Janusz-Kamińska? Karolina Fedyk? Dawid Juraszek? Już nie mówiąc o mniej znanych osobach, które również piszą ciekawe rzeczy. Kto znalazł się na liście gości zamiast nich?

Ewa Drzyzga i Marcin Prokop*.

Iks de.

Było trochę niefantastycznych pisarzy, część z nich faktycznie poruszających tematy klimatyczne w swojej twórczości. I bardzo dobrze. Ale dlaczego ograniczać się do nich? Podmienić Drzyzgę na Protasiuka albo Fedyk, wyjdzie ciekawiej, bardziej w temacie i pewnie taniej. A jeśli organizatorzy festiwalu brzydzą się fantatstyką, to na cholerę nazywać się „Instytutem Lema”?

Żeby było śmieszniej, W TYM SAMYM CZASIE dział się w Krakowie inny festiwal z nazwą zaczerpniętą z książki Lema: Kongres Futurologiczny (NIE POMYL FESTIWALU). Organizatorem była Polska Fundacja Fantastyki Naukowej, więc, jak można się spodziewać, pisarzy fantastyki zaproszono.

Wisienka na torcie: organizatorzy Kongresu Futurologicznego wytknęli niedawno Instytutowi Lema że nie wspomnieli nic o urodzinach pisarza (które wypadały na krótko po festiwalu) – a to chyba dobra okazja żeby popularyzowąć dorobek swojego patrona, prawda?

Drugi przejaw dziwności tego wydarzenia: zaprosili aktywistów i inne osoby, w których zaangażowanie w sprawie klimatu nie wątpię… a jednocześnie jednym z partnerów był Volkswagen, a jednym z partnerów merytorycznych LOT. No świetnie, róbmy festiwal o klimacie razem ze specami od fałszowania danych na temat emisji zanieczyszczeń oraz linią lotniczą.

Iks. Awruk. De.

Więc w sumie nie dziwne, że greenwashingu było sporo. Przez to opcje dostępne w części warsztatowej (5-9.09, poprzedzającej część kongresową 10-12.09) raczej mnie odstraszały. Nie żeby nie było nic wartego uwagi – była na przykład Szkoła Ekopoetyki (niestety przespałem zapisy, poza tym i tak nie mogłem być w Krakowie 5.09) czy Okrągłe Stoły Klimatyczne (nie mogłem uczestniczyć, bo to wydarzenie zamknięte). Ten o algorytmach i Lemie wyglądał ciekawie, ale akurat termin nie podpasował. Jednak z tego co pozostało, większość warsztatów miała w nazwie jakąś korporację, przez co automatycznie je olałem. Zero waste to zacna idea, ale dlaczego ma mnie obchodzić co na ten temat ma do powiedzenia ING? Owszem, teraz wczytuję się w opisy i wychodzi że zaprosili np. kogoś z Polskiego Stowarzyszenia Zero Waste, więc może jednak unoszenie się lewactwem było błędem. Miło by było jednak, gdyby organizatorzy zaprosili tych ludzi bez wpychania wszędzie reklam (strzelam że honorarium Ewy Drzyzgi wystarczyłoby na kilku fantastów i paru ekspertów od zero waste).

Na 9 warsztatów dla dorosłych, tylko 2 nie były reklamą

Jeszcze jedna wisienka na torcie (nie lubię wiśni, proszę nie psuć nimi tortów): Maciej Kawecki, jeden z ogranizatorów, wrzucił tweeta o tym, że Lem mówił o kryzysie klimatycznym już 51 lat temu, podczas gdy skorumpowani naukowcy w większości milczeli. Co Doskonale Szare skomentowało jako „pierdolenie”, bo pisarz wiedział o zmianach klimatu dlatego że był naukowo oczytany. Rok temu Instytut Lema wrzucił dokładnie tę samą wypowiedź swojego patrona, opatrując ją komentarzem, że ostrzegał on przed globalnym ociepleniem „wbrew lansowanym wtedy przez większość naukowców stanowiskom, jakoby styl naszego życia nie mógł wpłynąć na klimat”. No cóż, kiedy popatrzy się na liczbę prac naukowych na temat zmian klimatu w tamtych czasach, to widać że po pierwsze było ich mało, a po drugie, jednak więcej tych które przewidywały ocieplenie niż ochłodzenie czy brak zmian (na ile się orientuję, wywiad pochodzi z 1970, więc licząc od 1965 do 1970 włącznie mamy 5 prac przewidujących ocieplenie, 1 przewidującą ochłodzenie i 1 przewidującą brak zmian). Skąd więc się wzięła ta „większość naukowców”? Wygląda na to, że Kawecki i jego Instytut rozpowszechniają wypowiedzi zahaczające o denialistyczny mit. Niezbyt dobrze jak na organizatorów festiwalu o klimacie.

Wisienka na wisience (dajcie już spokój z tymi wiśniami) – przed tym, że w internecie każdy może pleść dowolne bzdury ostrzegał właśnie Lem – i to między innymi w „Bombie Megabitowej”. Żeby nie być gołosłownym, oto cytat (za Wikiquotes, bo książki nie mam przy sobie):

Internet to sieć, która nic nie rozumie, jeno informacje przesyła i strony ze sobą łączy, zaś wzrastająca na całym świecie ilość „ekspertów”, którzy chcąc się „wykazać”, produkują mało albo nic niewarte wyniki swoich przemyśleń jako „nowe hipotezy naukowe”, jest tym samym, czym piasek i muł, który z wielkich zbiorników wodnych kieruje się ku turbinom i gdyby nie specjalne urządzenia filtrujące, wnet by wszystkie turbiny „zatkało”. Lecz Internet nie może odróżnić informacyjnego ziarna, którego w nim jest mało, od informacyjnych plew.

Chyba pozostaje pogratulować organizatorom takiego meta-nawiązania do tytułu festiwalu.

Zauważcie, że nie zacząłem jeszcze opisywać swoich wrażeń z samego festiwalu, a już wyszedł mi taki rant. O nich w następnym odcinku... wróć, w następnym będzie o solarpunkowym konkursie literackim, a dopiero w kolejnym o wizycie w Krakowie. Oba będą nieco mniej rantowe niż ten, bo jednak bywały i pozytywne akcenty, co nie znaczy że brakowało negatywnych.