Niewypał Megabitowy (czyli o festiwalu “Bomba Megabitowa”)

Część 2. Widziałam w końcu tę przyszłość?

Podczas – czy raczej „wokół” – Bomby Megabitowej pojawiły się dwa solarpunkowe akcenty. Oczywiście, podczas części kongresowej (tzn. tej części części kongresowej, w której uczestniczyłem), słowo to nie padło ani razu, ale też nie bardzo miało gdzie się pojawić, skoro dyskusje miały niewiele wspólnego z fantastyką (i tak dobrze że w ogóle usłyszałem nazwisko Lema). Akcent numer jeden: plakaty reklamujące festiwal, w założeniu mające być „inspirowane solarpunkową utopią” (niestety na żywo widziałem tylko ten z twarzami autora Solaris). Numer dwa (chyba ważniejszy): solarpunkowy konkurs literacki. Nawiasem mówiąc, to i tak więcej nawiązań do tej konwencji niż np. na tegorocznych DFach, ale tematem DFów były „Granice magii”, a Bomba miała dotyczyć klimatu, więc to niekoniecznie uczciwe porównanie.

„Solarpunkowy konkurs fikcji klimatycznej” był w zasadzie drugą edycją wydarzenia zorganizowanego wcześniej jednym z warszawskich liceów. Edycją przeprowadzoną na dużo większą skalę – nie dość że ogólnopolską, to jeszcze z zasięgami podbijanymi przez spory festiwal. A w jury szychy fantastycznego światka: Kasia Sienkiewicz-Kosik z Powergraphu, czyli wydawnictwa którego książki regularnie dostają Zajdle, a raz nawet i Nike, oraz Michał Cetnarowski, również powiązany z Powergraphem, a także redagujący dział prozy polskiej w Nowej Fantastyce (swoją drogą początek jego Gnozy – opis akcji nieposłuszeństwa obywatelskiego z udziałem głównej bohaterki – to w zasadzie solarpunk zrobiony dobrze, aczkolwiek później powieść skręca tematycznie i przesłaniowo w inne rejony). Taki finansowo-organizacyjny kop dla konkursu powinien przysłużyć się promocji solarpunka w Polsce – myślę że dzięki niemu wiele osób po raz pierwszy zetknęło się z tym pojęciem, a niektórzy spróbowali swoich sił w tej konwencji (choć nie mam pojęcia ile tekstów nadesłano).

Ale jednocześnie takich ludzi zapewne byłoby więcej, gdyby organizatorzy podeszli poważnie do promocji konkursu. Pierwsze ogłoszenie pojawiło się w majowej NF, wydanej 28 kwietnia. Całkiem dokładnie opisywało ideę konkursu, podawało maila, na który należało wysyłać teksty, a po więcej informacji odsyłało do stron miastoliteratury.pl, bombamegabitowa.com i fantastyka.pl.

Na tej pierwszej wzmianka o konkursie pojawiła się gdzieś w maju (chyba jakoś w połowie, ale trudno mi zweryfikować). Na drugiej – wydaje mi się że później, bo z tego co pamiętam przez długi czas wisiała pod tym adresem strona zeszłorocznej edycji. Na fantastyka.pl informacji tej nie opublikowano do dziś (chyba że już zdjęli, albo nie potrafię jej znaleźć).

Regulamin konkursu ukazał się dopiero pod koniec maja, i zawierał kilka niespodzianek: przedłużono termin nadsyłania tekstów (to akurat dobrze), wprowadzono ograniczenie długości do 9000 znaków oraz wiekowe – nagle konkurs stał się „solarpunkowym konkursem fikcji klimatycznej dla dzieci, młodzieży i osób do 27 roku życia”. Czyli: jeśli byłeś osobą w wieku, dajmy na to, 33 lata, i zacząłeś pisać tekst w chwili kiedy ukazało się pierwsze ogłoszenie, to dopiero po miesiącu dowiedziałeś się, że sorry, jesteś za stary. Jeśli przez przypadek miałeś w szufladzie solarpunkowe opowiadanie na 20 tys. znaków i wysłałeś je na konkurs w połowie maja, to pod koniec miesiąca dowiedziałeś się że przepraszamy, ale za długie. Czy to naprawdę takie trudne ustalić regulamin (czy nawet, kurde, takie najprostsze punkty typu kto może brać udział i jak obszernych tekstów szukamy) ZANIM zacznie się promować konkurs? I w ogóle, po cholerę to ograniczenie do 27 roku życia? Jeśli boimy się, że początkujący nastolatek ma konkurować z doświadczonym dorosłym, to nie lepiej zrobić kategorie wiekowe? Zresztą różnica między dzieckiem a 27-latkiem i tak jest kolosalna, więc ten argument nie miałby sensu.

Wisienka na torcie: w ogłoszeniu w NF wielkimi literami wypisana jest nazwa konkursu: „Widziałam przyszłosć”. W późniejszych materiałach nie jest ona eksponowana, a czasem w ogóle bywa pominięta. Więc najwyraźniej w tym przypadku też ktoś czegoś nie przemyślał.

No dobrze, ale przejdźmy wreszcie do rzeczy, czyli samych tekstów (można je przeczytać na przykład tu). No cóż, mam wrażenie że widzieliśmy już w Polsce lepiej napisanego solarpunka: Falę Dominiki Tarczoń czy Listopad bez snów Joanny Krystyny Radosz. W przeciwieństwie do tych dwóch opowiadań, mam wrażenie że te zwycięskie mogłyby mieć problem z dostaniem się do nietematycznej antologii (choć myślę że przynajmniej dwa z trzech po solidnej redakcji nie byłyby bez szans). Czytało mi się je trochę jak Utopię XXI wieku, czyli nie jako po prostu dobrą-literaturę-która-sama-się-broni, a jakiś projekt fanowski do którego jestem przyjaźnie nastawiony, czy jakiś eksperyment myślowo-narracyjny który jest ciekawy dla mnie ze względu na moje zainteresowania, ale niekoniecznie będzie tak samo interesujący dla reszty świata. Choć nie wątpię, że literacko stoją jednak trochę wyżej niż przynajmniej niektóre teksty ze wspomnianej Utopii...,.

Pozwolę sobie teraz dokonać recyklingu (upcyklingu?) i przetworzyć oraz rozwinąć mój komentarz z fejsbuczka:

3 miejsce: Zmiany od podstaw Aleksandry Olchowik, czyli opowiadanie o kopaniu dziury w ziemi – i nieironicznie uważam, że to zaleta. Solarpunk nie musi skupiać się na wydarzeniach spektakularnych – może nawet lepiej, jeśli zwraca uwagę na pracę, która jest mało ekscytująca, ale ktoś musi ją wykonać żeby odbudować cywilizację. A „science” w solarpunkowym science fiction to niekoniecznie musi inżynieria genetyczna czy programowanie SI – równie dobrze może to być gleboznawstwo. Szkoda tylko, że zamiast pokazać, jak ludzkość rozwiązuje problemy, opowiadanie opisuje ja problem rozwiązuje się sam. Czyli owszem, jest optymizm, ale nie ten typowo solarpunkowy, nie „jest wyjście jeśli zrobimy to i to”, tylko „a może nie będzie tak źle”, „natura sobie poradzi”. Znaczy się, optymizm kontrproduktywny.

2. miejsce: Ruiny dawnego świata Aleksandra Gieszcza. Chyba najbardziej „meh” z tych trzech – to w zasadzie generyczne postapo. Ludzkość pochowała się do schronów, które zabezpieczają przed morderczą pogodą, jednak po wielu latach do ruin dawnego miasta wyrusza ekspedycja mająca zbadać je pod kątem ponownego zasiedlenia. Pewnie z takiego settingu można by co nieco wyciągnąć, ale jeśli nie mamy oryginalnego pomysłu na świat, problematykę czy mocną puentę, to „wyciąganie” musi się opierać na fabule albo bohaterach – a na to w 9000 znakach nie ma za bardzo miejsca. Końcówka zupełnie mnie nie przekonuje. Takie objawienie w stylu „i nagle bohater napełnił się nadzieją” chyba trudno napisać dobrze. Aczkolwiek tworząc solarpunka czasem trudno ustrzec się przed popadaniem w takie klimaty.

1. miejsce: Projekt Sextus Elementum Oskara Łuczyńskiego. Tekst najbardziej chaotyczny, bo składający się z fragmentów, które trudno mi złożyć w jedną całość. Być może to efekt ograniczenia długości – 9000 znaków to nie jest dużo, a autor mógł mieć bogatą wizję, którą trudno było skrócić do tego rozmiaru (aczkolwiek „obowiązkiem” autora jest dopasowanie formy do treści albo odwrotnie – lepiej napisać spójną krótką historię o kopaniu dziury w ziemi, niż spróbować upchnąć Lód Dukaja na dwóch stronach i polec). Każdy z fragmentów sam w sobie wydaje się wstępem do czegoś ciekawego – chciałbym na przykład wiedzieć czym są „tereny ekumeniczne i anekumeniczne”. Oczywiście może się okazać, że autor sam tego nie wie, a rzucanie takim slangem/odniesieniami jest tylko elementem „gęstego” stylu znanego m. in. z hard SFu, mającego jedynie sprawiać wrażenie, że w tle jest bogaty świat. Ale to bynajmniej nie wada – osobiście lubię ten sposób pisania, a ci, którym on nie podchodzi, mogą przynajmniej cieszyć się z próby zwiększenia różnorodności stylistycznej w solarpunku. Swoją drogą dokładnie tak napisana jest Gnoza. Przypadek?

Tak czy inaczej, nie załapałem, na czym konkretnie miał polegać tytułowy projekt. Rozumiem, że myślą przewodnią było, żeby „szóstym żywiołem” stał się człowiek, ale to dość ogólna sugestia. Może stanowić nośny slogan, ale mieści się w nim wiele – mógłby go wykorzystać zarówno jakiś ekologiczny ruch, jak i greenwashingująca korporacja.

A co Projekt robi? Wygląda na to, że wiele rzeczy naraz – tu odtwarza ekosystemy, tam próbuje z wprowadzaniem „nieinwazyjnych modyfikacji” (genetycznych?) do gatunków (dziko żyjących? W jakim celu? Uodpornienia na zmiany klimatu?), gdzie indziej buduje ekologiczne osiedla albo pracuje nad technologiami możliwie nieingerującymi w naturę. Jasne, żeby uratować świat, potrzebna jest współpraca wielu różnych inicjatyw na wielu różnych poziomach. Doskonale pokazał to Robinson w Ministry for the Future – ale tam była jednak jakaś myśl przewodnia, a siła tej książki polega między innymi na pokazaniu jak taka kooperacja może wyglądać od strony organizacyjno-politycznej. A u Łuczyńskiego nie wiemy, skąd Projekt się wziął i jakimi metodami działa. Czy to oddolny ruch? Jakaś inicjatywa władz? Efekt współpracy naukowców? Nie wiemy też, jakimi wartościami się kieruje: „sztuka kompromisu i współżycia z siłami natury, jednocześnie uznając ją za równą nam, jak i czyniąc ją sobie podwładną” to oksymoron, który może znaczyć wiele różnych rzeczy. Trudno określić, na czym polegała zmiana, to znaczy dlaczego Projektowi się udało, a innym inicjatywom nie. Czy miał lepsze finansowanie? Większą siłę polityczną? Dostęp do lepszych technologii? Nowatorskie idee? A może coś (narastające skutki zmian klimatu czy coś jeszcze?) doprowadziło do masowego buntu?

Jasne, w SF niedomówienia często są zaletą, a zdradzenie za dużo może zepsuć tekst. Większość solarpunkowych opowiadań nie tłumaczy zresztą dokładnie w jaki sposób świat doszedł do opisywanego stanu, jak działa technologia czy jak funkcjonują instytucje. Ale nie muszą, bo mają swoich bohaterów i ich historie, dla których wielkie zmiany stanowią tło. A w Projekcie Sextus Elementum to właśnie Projekt jest bohaterem, a jego rozwój – fabułą, takie pytania rodzą się więc w naturalny sposób.

Kolejna sprawa (już dotycząca wszystkich trzech tekstów): pod postem o konkursie, zawierającym część z powyższych wniosków pojawił się komentarz stwierdzający, że zwycięskie teksty to tak naprawdę nie solarpunk: brakuje w nich utopii, antykapitalizmu, ekologii (!), rdzennych mieszkańców czy tendencji antyglobalizacyjnych – ogólnie, są za mało punkowe. Trundo mi się nie zgodzić z nim chociaż w części. Wydaje mi się, że opowiadania wciąż mieszczą się w (przynajmniej mojej prywatnej) definicji solarpunka – ale z wymienionymi elementami faktycznie jest słabo. Jak już wspomniałem, optymizm Zmian od podstaw to nie ten solarpunkowy rodzaj optymizmu. Antykapitalizmu nie uświadczymy – co w sumie nie jest dziwne, bo w regulaminie konkursu nie został on wspomniany (przypadek? W końcu mówimy o festiwalu, którego partnerem są Volkswagen i LOT, a nawet warsztaty z zero waste są reklamą korporacji). Z drugiej strony, regulamin mówi o „sygnalizowaniu w utworze potrzeby zmiany społecznej i działań kolektywnych, zamiast uciekania się do działań indywidualnych”, a tego również jest niewiele lub zero (byłoby prościej to ocenić, gdybym wiedział o co chodzi z tym Projektem Sextus Elementum). Buntowniczośći również brak (chyba że końcówka zwycięskiego opowiadania sugeruje, że Projekt jest jakimś rodzajem buntu – ale jej nie zrozumiałem, więc trudno stwierdzić). A utopia? Jest w opowiadaniu Oskara Łuczyńskiego, ale pewnie nie wszyscy będą uznawali ją za wystarczająco ekologiczną (werset o czynieniu sobie ziemi poddaną nie jest raczej lubiany przez ekologów, tym bardziej, im bardziej sprzeciwiają się antropocentryzmowi, a nawet ci chrześcijańscy wskazują, że trzeba go odpowiednio interpretować).

Na koniec – porównajmy zwycięskie teksty z tymi z poprzedniej edycji. Pod pewnymi względami te drugie wypadają lepiej. Przede wszystkim, ich przesłanie jest bardziej solarpunkowe, są w nich te elementy, których w „bombowej” odsłonie brakowało: bunt, kolekytywne działanie, utopia i tak dalej. Przede wszystkim Zbawiciel Niepotrzebny Małgi Kowalskiej wygląda jakby autorka zapoznała się z przynajmniej jedną solarpunkową antologią i stwierdziła: „napiszę coś podobnego”. Ponadto, wizje licealistów są bardziej rozbudowane – co pewnie częściowo wynika z tego że maksymalna długość tekstu w pierwszej edycji była większa, ale myślę że nie tylko. Z kolei tegoroczni zwycięzcy chyba trochę bardziej „eksperymentowali” z formą (to chyba za mocne słowo, bo jednak wciąż dość standardowe chwyty) . Tym niemniej, mam wrażenie że ktokolwiek z laureatów poprzedniej odsłony mógłby napisać tekst, który spokojnie mógłby wygrać przynajmniej z opowiadaniem Aleksandra Gieszcza.

A to nie jest zbyt optymistyczny wniosek dla organizatorów konkursu – skoro w jednym liceum udałoby się znaleźć autorów, którzy byliby w stanie konkurować ze zwycięzcami, to może wspomniane przeze mnie na wstępie problemy przeszkodziły w dotarciu do wielu potencjalnie interesujących twórców?

P.S.: Mam nadzieję że autorzy nie zniechęcą się moją krytyką i będą pisali dalej, tworząc coraz lepszego solarpunka.

P.S.#2: Przy okazji odkryłem tekst Aleksandry Klęczar o solarpunku, napisany w związku z Bombą. Jako przykłady polskich autorek w których twórczości można znaleźć elementy solarpunkowe, wymieniła Karolinę Fedyk i Annę Łagan. O ile o tym, że ta pierwsza ma takie zainteresowania, wiedziałem już wcześniej, o tyle jeśli chodzi o tą drugą, nie miałem o tym pojęcia. Nie wiem jak z jej opowiadaniami (na razie przeczytałem tylko napisaną w zupełnie innej konwencji Wyspę Łosi), ale na pewno napisała tekst o solarpunku w dziesiątym numerze Smokopolitana. Który zresztą został wydany aż pięć lat temu – znaczy się, Anna Łagan siedzi w temacie znacznie dłużej niż ja (o ile dobrze pamiętam, w 2017 dopiero wkręcałem się w kwestie związane z klimatem).

P.S. #3: W następnym odcinku (mam nadzieję że za tydzień, ale wolę niczego nie obiecywać) – wrażenia z samej części kongresowej festiwalu.

P.S. #4: Na fejsbuczku Dziewiętnaście Czwartych zasugerowała interpretację Projektu Sextus Elementum, zgodnie z którą zakończenie mówi o tym że świat tworzony przez Projekt tak naprawdę jest dystopią. Jeśli autor faktycznie miał to na myśli, to opowiadanie to zupełnie nie spełnia założeń konkursu i nie powinno się zakwalifikować, a tym bardziej wygrać. Ja natomiast w ogóle nie pomyślałem o takim odczytaniu, co pokazuje że zupełnie nie wiadomo o co w tym tekście chodzi.