Upiorne dzieci („The Best Science Fiction of the Year 2020”, red. Neil Clarke)
Bardzo dobra antologia, wydająca się faktycznie zbierać wszystko, co najlepsze w SF w 2020 (a jeśli nie i gdzieś wydano coś jeszcze lepszego, to tylko lepiej dla fantastyki). Jak to w takich zbiorach, niektóre teksty podobają się bardziej, inne mniej, ale te „bardziej” to nie „perełki”, tylko dosłownie co drugie czy co trzecie opowiadanie. Wymienię tu kilka. Otwierające Scar Tissue Tobiasa S. Buckella to historia człowieka, który przyjął zlecenie kilkumiesięcznego wychowywania robotycznego „dziecka” (w tym świecie tak trenuje się nowe warianty umysłów dla robotów, które następnie można kopiować, kiedy maszynę wprowadzi się do masowej produkcji). Plot twist: facet zamiast jednej ręki ma (zaawansowaną) protezę, a dzięki zleceniu ma zarobić na zabieg odtworzenia kończyny. Ale „dziecko”, widząc że jego „ojciec” preferuje biologiczne nad „sztuczne”, jest niepocieszony.
Dalej jest jeszcze lepiej. Eyes of the Forest Raya Naylera opisuje obcą biosferę, w której nie istnieją drapieżniki, jedynie padlinożercy. Co nie znaczy, że jest bezpiecznie. Wszystko, co żywe, świeci, a kiedy świecić przestanie, z automatu uznane jest za martwe, więc jadalne. Watts w Test 4 Echo nadal mieli kwestie świadomości i nadal mu to wychodzi. Sofia Samatar pisze nowe bajki (dla) robotów. Bogi Takacs wyobraża sobie kontakt z Obcymi gdzieś w Węgrzech zniszczonych przez... inwazję Obcych – tym razem przybywa kolejna fala, już pokojowa, ale ludzie ze zrozumiałych względów są nieufni. U Sameema Siddiquiego gig economy upowszechniło się do tego stopnia, że, w systemie podobnym do AirBnb możesz wynająć od kogoś ciało. Z kolei Your Boyfriend Experience Jamesa Patricka Kelly’ego to opowiadanie o robocie-partnerze (nie seks-robocie, znaczy się, to też potrafi, ale chodzi o pełne doświadczenie „bycia w związku”), delikatnie sugerujące, że wkraczamy w czasy, kiedy relacja międzyludzka (czy raczej ludzko-technologiczna) staje się modelem biznesowym. Znaczy się, oczywiście już tak jest (patrz m. in. media społecznościowe), ale jeśli pojawią się podobne roboty, zjawisko się nasili. I tak dalej, i tak dalej.
Mamy też trochę, często równie dobrych, opowiadań poruszających wątki klimatyczno-ekologiczne (a nawet solarpunkowe):
An Important Failure Rebekki Campbell, które czytałem już w polskim tłumaczeniu w Nowej Fantastyce (i to akurat w tym samym numerze, w którym wyszedł mój tekst). Jedna z najlepszych climate fiction, jakie znam. Zaczyna się od kradzieży starego drzewa na skrzypce, a osnute jest wokół związku między Małą Epoką Lodowcową a instrumentami Stradivariusa. Tak, istnieje hipoteza, że swoje unikalne brzmienie zawdzięczają one wysokiej gęstości drewna, wynikającej z warunków klimatycznych (choć nie jest to hipoteza jedyna). Klimat wpływa na wszystko.
Beyond the Tattered Veil of Stars Mercurio D. Rivery To opowiadanie realizmem nie grzeszy, Naukowczyni tworzy wirtualną Ziemię, którą zasiedla rasą salamandrowatych „doskonałych rozwiązywaczy problemów” (ludzie się do tego celu nie nadają), a następnie poddaje ich różnym przeciwnościom, jak na przykład podkręcone zmiany klimatu, licząc, że znajdą rozwiązanie. I znajdują – magiczny pochłaniacz dwutlenku węgla. Zero wzmianek o tym, ile energii zżerałaby tego typu symulacja (zresztą, bohaterka wydaje się nie potrzebować superkomputera i uruchamia ją we własnym domu), ani jakie inne konsekwencje miałaby taka technologia (jeśli da się odtwarzać w komputerze całe cywilizacje wraz z fizyką świata, w którym żyją, to czy tego samego nie można zrobić z pojedynczymi umysłami?). Ale to zrozumiałe, bo opowiadanie naprawdę jest o czym innym – o „hipotezie symulacji”.
Uma Kena Liu – o tele-operatorze naprawczego mecha, który podczas pożaru lasu postanawia uratować rodzinę w niebezpieczeństwie.
Textbooks in the Attic S. B. Divyii – rasowy solarpunk i to dobry (opublikowany pierwotnie w antologii Rebuilding Tomorrow o niepełnosprawnych bohaterach odbudowujących świat po apokalipsie). Przez zmiany klimatu rozpleniły się choroby, a dostęp do medycyny stał się trudniejszy. Kiedy jej dziecko nabawia się zakażenia przez kontakt z wodą z powodzi, główna bohaterka postanawia sama wyprodukować penicylinę z pleśni.
Rhizome by Starlight Fran Wilde – również znalazło się w antologii Rebuilding Tomorrow, ale to z kolei nie ma tak pozytywnego przesłania, bo opowiada o przegranej walce z fantastyczną wersją pnącza kudzu.
The Translator, at Low Tide Vajry Chandrasekery – chyba najbardziej depresyjne opowiadanie w zbiorze, pełnoskalowa klimatyczna apokalipsa – do tego poziomu, że generacja dzieci narodzonych w nowym, obcym świecie to jakieś upiorne, niezrozumiałe, okrutne istoty. A bohaterka żałuje już nawet nie tego, że jej pokolenie nie zrobiło nic, że się nie przejęło, że nie protestowało, bo może i protestowało, tylko to nic nie dało. Zamiast tego bohaterka wprost stwierdza, że powinno było podjąć zbrojne powstanie w obronie klimatu.
Oannes, from the Flood Adriana Tchaikovsky’ego łączy wątek podnoszącego się poziomu morza (i to raczej znacznie szybciej niż przewidują prognozy IPCC) z sumeryjskimi mitami w wersji unaukowionej, lub przynajmniej uprawdopodobnionej (chodzi o hipotezę o potopie na Morzu Czarnym).
To z takich oczywistych wzmianek. Nie wymieniłem tu tych drobniejszych. Chociażby u Wattsa, który rozważa zupełnie inne tematy, ale nie przeszkadza mu to wprowadzić postaci żyjącej na Księżycu, stwierdzającej, że za każdym razem, jak wraca na Ziemię, pogoda próbuje ją zabić.
Na koniec mam pytanie, być może retoryczne: czemu tego typu antologii nikt nie tłumaczy na polski (poza pojedynczymi opowiadaniami, które pojawiają się w NF)? Retoryczne, bo wiem. że Nikt Nie Czyta Opowiadań, choć nie do końca rozumiem tę tendencję (kiedy ludzie mają czas na te dwudziestotomowe cykle?). Ale z drugiej strony taki Sedeńko wydaje na przykład antologie opowiadań z magazynów pulpowych. Co oczywiście samo w sobie jest chwalebne, bo to kawałek historii, który zapewne warto udostępnić po polsku. Ale skoro tak niszowa tematyka znajduje amatorów, to co z – wydawałoby się, mniej niszowym – najlepszym świeżym SF? Czy chodzi po prostu o koszty licencji? A może generacja, która jeszcze czyta opowiadania zamknęła się w nostalgicznej banieczce i woli teksty z lat 40. niż świeże teksty opowiadające o w miarę aktualnych problemach (już pal sześć klimat, ale porównajmy np. sztuczną inteligencję u Wattsa czy Buckella z tą w pulpowych opowiadaniach).
No dobra, dość krzyczenia na chmurę. Ale szkoda, że polski czytelnik nie zapozna się z większością tych tekstów w ojczystym języku.